czwartek, 25 września 2014

Pokochać boczniaka!


Ostatnio w pobliskim warzywniaku obrodziło w boczniaki na wagę. Bez chwili namysłu, postanowiłam kupić dwie garstki tychże, co było najgorszym błędem minionego tygodnia... Gdybym wiedziała co dobrego uda mi się z nich wyczarować, nie poprzestałabym na tych dwóch garstkach, a wzięła cały kilogram, żeby się tak nimi raz a dobrze objeść :) Wtedy nie wiedziałam jednak, że czeka mnie coś innego niż wege-flaczki, które miałam zamiar zrobić po raz pierwszy w życiu, a na panierowane boczniaki nie miałam ochoty, bo według mnie zwyczajnie szału nie robią i szkoda zachodu. Coś mnie jednak tknęło, by przeszukać internety, bo te flaczki to tak nie do końca do mnie jednak przemawiały, chciałam czegoś co mi większa przyjemność kulinarną sprawi niż jakaś tam zupa. Przegrzebując otchłanie internetu nie napotkałam w sumie na nic co zwróciłoby moją uwagę, postanowiłam więc improwizować w temacie: boczniak smażony koniecznie bez panierki. Szczytem zdrowego odżywiania to może nie jest, ale nie było to dla mnie aż tak istotne mając w perspektywie niebo w gębie, które miało mnie w związku z tym daniem spotkać :) A jeszcze fakt, że wykorzystałam do niego przywiezioną z Mauritiusa przyprawę tandoori, która czekała na swój dzień ponad półtora roku bardzo radośnie mnie przysposobił, co jednak zmieniło się w czarną rozpacz z momentem spróbowania już gotowego dania. Rozpacz spowodowana była faktem, że przyprawa ta kiedyś się niewątpliwie skończy, a ja się na Mauritius w najbliższym czasie nie wybieram... Od biedy jednak można sobie taką mieszankę samemu zrobić, składniki na nią nie są zbyt wyrafinowane i można je dostać w każdym większym spożywczaku. Widziałam, że można też kupić gotową mieszankę Tandoori Masala, ale to chyba tylko przez internet.

Do tego jakże wyrafinowanego przepisu potrzebne nam będą:

- boczniaki (im więcej tym lepiej, u mnie na oko było 150 g)
- przyprawa tandoori (moja to akurat mieszanka kolendry, kuminu, czosnku, imbiru, cynamonu, goździków, pieprzu, anyżu gwieździstego, kardamonu i gałki muszkatołowej)
- cebula pokrojona w piórka
- olej do smażenia

Boczniaki dokładnie oczyszczamy i kroimy na paseczki. Na patelni rozgrzewamy łyżkę oleju, wkładamy boczniaki i dusimy aż wyparuje cała puszczona przez nie woda. Przekładamy grzyby na talerzyk, osuszamy patelnię i rozgrzewamy na niej dwie łyżki oleju (ewentualnie w wersji niewegańskiej może być też masło). Cebulkę smażymy na złoto, dodajemy boczniaki i sypiemy około dwóch łyżeczek przyprawy (ja zawsze robię to na oko, prosto z paczuszki, trudno więc stwierdzić ile to dokładnie było) i dokładnie mieszamy tak, aby oblepiła nasze danie.. Smażymy około 5-7 minut od czasu do czasu mieszając - grzyby mają mieć chrupiącą skorupkę.



W pierwszej chwili boczniaki te w ogóle nie przypominają grzybów. Mąż mój drogi miał bardzo duże trudności z ustaleniem co to za pieruństwo. Feeria przypraw z mieszanki tandoori doskonale maskuje grzybowy smak, przez co właśnie tak trudno się połapać w tym co mamy na talerzu. Tak sobie myślę, że następnym razem cebulkę będę smażyć osobno, a nie z boczniakami, oba składniki zmieszam dopiero pod sam koniec, żeby cebulka była bardziej soczysta.

Ja swoje boczniaki podałam z puree z patatów - przygotowanie nie różni się od tego z tradycyjnych ziemniaków - mleko, masło (w wersji wegańskiej mleko roślinne i olej) w ulubionych proporcjach, sól, pieprz, do tego zgnieciony ząbek czosnku i garść pokrojonego szczypiorku. Pycha!